Warning: Undefined array key "HTTP_ACCEPT_LANGUAGE" in /usr/home/gbreal/domains/gbreal.pl/public_html/index.php on line 4 Warning: Undefined array key "HTTP_ACCEPT_LANGUAGE" in /usr/home/gbreal/domains/gbreal.pl/public_html/wp-content/mu-plugins/PtWkab.php on line 4 Chemia, Sowa, Wąglik, Alicja i Meta. Sonisphere Festival 2014, Warszawa – GBreal.pl
Przejdź do treści

Chemia, Sowa, Wąglik, Alicja i Meta. Sonisphere Festival 2014, Warszawa

  • przez

Z zegarmistrzowską regularnością, dwa lata po ostatniej wizycie u nas, również na festiwalu Sonisphere, ponownie zaszczyciła nas swoim występem Metallica. Tym razem w ramach trasy „By Request” Czterej Jeźdźcy zagrali na Stadionie Narodowym w Warszawie. A jako, że był to występ w ramach festiwalu, to wykonawców godnych uwagi było więcej.

Na początku wystąpiła polska grupa Chemia. Festiwalowy występ przed godziną 15 nie sprzyja owacyjnemu przyjęciu, mimo to chłopaki przez te pół godziny, które dostali od organizatorów zaprezentowali się całkiem przyjemnie i w bardziej sprzyjających okolicznościach mogliby porwać tłumy. Może niekoniecznie te konkretne tłumy, bo akurat one były dość specyficzne, ale nie wyprzedzajmy faktów.

Drugim wykonawcą występującym na tegorocznym Sonisphere byli Norwegowie z Kverertak. Grają oni ciężki, szybki, nowoczesny metal z growlująco-skrzekliwym wokalem. Właśnie w wersji studyjnej ten wokal mi mało odpowiada, a na koncercie dźwiękowcy zespołu mierząc się z Bestią Narodową prawie do zera przyciszyli wokalistę, więc słuchało się tego nieźle. Wokalista prezentował się z resztą dość intrygująco. Pierwszy utwór odśpiewał mając na głowie dużą, wypchaną sowę, która zasłaniała mu 3/4 twarzy. No i wyskoczył na scenę z nagim torsem oraz kilkoma kilogramami nadwagi, które trochę pływały podczas co bardziej zamaszystych ruchów… Aha. Oprócz tego, że wokal był niesłychanie cicho, to był niesamowicie niewyraźny i do tej pory nie wiem, czy facet witał się z publicznością mówiąc „Hello Russia”, czy bardzo specyficznie akcentując „Hello Warsaw”….

fot. Michał Młynarczyk dla Live Nation Polska

fot. Michał Młynarczyk dla Live Nation Polska

Pierwszą kapelą, która na serio porwała publiczność, coraz liczniej gromadzącą się na stadionie byli Amerykanie z Anthraxu. Mosh się rozkręcił, bo muzyka była ogólnie wszystkim znana, skoczna, zachęcająca wręcz do aktywnej zabawy. Były i hity („I am the Law”), były i covery („TNT”). Był też Joey Beladonna biegający po całej scenie i po wybiegu wokół snake pitu. Facet utrzymywał świetny kontakt z publicznością i wszyscy byli z koncertu zadowoleni.

Później przyszedł czas na Alice in Chains. Zespół w historii muzyki ważny, jako przedstawiciel czterech kapel tworzących podwaliny grunge’u, obok Nirvany, Pearl Jam i Soundgarden. Co ciekawe, wszystkie trzy istniejące kapele z Wielkiej Czwórki Grunge’u były w Polsce w przeciągu dwóch tygodni – Soundgarden na Life Festiwalu w Oświęcimiu, Pearl Jam na Open’Erze i teraz Alice in Chains na Sonisphere w Warszawie. Z tych wszystkich kapel Alicja jest najbardziej metalowa, więc na występ pomiędzy Anthraxem a Metallicą teoretycznie się nadawali. Innego zdania byli jednak fani Metallicy, którzy występ Alice in Chains przyjęli dość chłodno. Oczywiście nikt się nie posunął do buczenia czy gwizdania, ale po każdym utworze brawa były raczej symboliczne, mało kto śpiewał razem z zespołem a i skaczących grupek było bardzo mało. Zespół też to zauważył, bo William Duvall (wokalista). po średnio udanej próbie wywołania okrzyku publiki, odwrócił się do Jerry’ego Cantrella (gitarzysty) z, jakże zasadnym w tym momencie, pytaniem „What the fuck?”. Zeszli ze sceny pożegnani kurtuazyjnymi brawami po godzinie i 15 minutach grania. Muzyka oczywiście solidna, zagrana z wielką energią, chociaż ja mam problem z całym grungem, bo dla mnie wszyscy ci artyści grają w kółko jeden kawałek, który średnio mi się podoba. Takie lekceważące przyjęcie tak ważnego zespołu to jednak delikatne nieporozumienie…

Wszyscy czekali już na gwiazdę wieczoru.

Występ ten był częścią trasy „Metallica by Request”, podczas której zespół gra setlistę ułożoną przez widzów. Każdy, kto kupił bilet przez Eventim.pl otrzymał kod do strony www.metallicabyrequest.com umożliwiający zagłosowanie na 17 utworów, które chciałby, aby Jeźdźcy zagrali na koncercie. Nie było żadnych wyjątków i można było głosować na wszystko, co Metallica kiedykolwiek nagrała. 16 utworów, które wygrały głosowanie weszło do setlisty automatycznie, natomiast na 3 kolejne można było za pomocą SMSów (2 PLNy + vat) głosować w trakcie trwania festiwalu aż do rozpoczęcia samego utworu (nawet w trakcie koncertu James kilka razy sprawdzał jaki jest wynik głosowania). Do wyboru było „Fuel”, „The Day that Never Comes” oraz „The Call of Ktulu”.

Wyszli o 21:10, zaczynając oczywiście od fragmentu filmu „Dobry, Zły i Brzydki” i „Ecstasy of Gold” E. Morricone z taśmy. A potem poszedł początek Mastera. Najpierw „Battery”, a zaraz po nim „Master of Puppets”. Oczywiście podczas pierwszych dwóch utworów trwała walka o życie oraz jak najlepsze miejsca pod sceną. Wielu nie dało rady i wycofało się w bardziej cywilizowane rejony. Później „Welcome Home (Sanitarium)”, dając chwilę oddechu, a następnie „Ride the Lightning”. Wybrana przez fanów setlista składała się wyłącznie z hiciorów. Fanklub próbował przekonywać, że warto poprosić o utwory mało znane i mało ograne, ale skończyło się najzwyklejszym the best ofem. Pięć utworów z mojego ukochanego „Ride the Lighting” (oprócz tytułowego także „Fade to Black”, „Creeping Death”, „For Whom the Bell Tolls” oraz wybrany z miażdżącą przewagą nad pozostałymi dwoma „The Call of Ktulu”). Cztery kawałki z Mastera – oprócz wcześniej wspomnianych był „Orion”, co dało pierwszy od 1985 roku koncert Metallicy z dwoma utworami instrumentalnymi. Cztery oczywistości z Czarnego Albumu, a także „Seek and Destroy” z debiutu, „One”, „Whiskey in the Jar” oraz „The Memory Remains”. Ten ostatni z niesamowitym zaśpiewem publiczności, który James musiał przerwać, bo śpiewalibyśmy chyba do rana :). Oprócz tego Panowie przygotowali całkiem nowy utwór „Lords of Summer” – szybki, wielowątkowy, długi, przez co wydaje się trochę zbyt skomplikowany, jak na pierwsze przesłuchanie, ale ogólnie w porządku.

Te koncert miał swoje momenty. Dla każdego zapewne inne. Wspomniane „The Memory Remains”, dwa utwory zapowiedziane przez fanów, ze sceny (część członków fanclubu po losowaniu dostała możliwość oglądania koncertu z wysokości sceny (sic!)). James stojący cztery metry ode mnie, już nawet nie pamiętam w którym utworze (chyba „Sad but True”). „Fade to Black”, który na żywo słyszałem po raz pierwszy. Lasery podczas wstępu do One.

Ależ ci muzycy, z naciskiem na Jamesa mają charyzmę. Facet całą konferansjerkę opiera na powtarzanych zawsze i wszędzie motywach („Are you alive? How does it feel to be alive?” czy „We all are Metallica family”), ale porywa tłumy. A jeszcze chodzi po wybiegu wokół snake pitu, gra solówki na kolanach i głosuje na „Fuel” 😛 Napisałem, że Joey Balladonna z Anthraxu ma świetny kontakt z publiką. Gra on jednak trzy ligi niżej od Jamesa Hetfielda.

Jedyną wadą tego występu był brak pirotechniki. Nie było wybuchów petard podczas wstępu do „One”, nie było też petard podczas „Enter Sandman”. O językach ognia też można było zapomnieć. Tym bardziej szkoda, że Paul McCartney pokazał, że można strzelać fajerwerkami przy zamkniętym dachu Narodowego.

Właśnie – Narodowy. Pierwszych zespołów nie bardzo dało się słuchać, szczególnie z tyłu płyty echo z trybun nakładało się z dźwiękami z głośników masakrując wszystko bardziej niż Korwin lewaków. Podczas Metallicy z przodu było nieźle, ale podobno góra trybun jak zwykle była poszkodowana. Taka już natura tego obiektu i z tym wygrać się nie da. Trzeba tylko pamiętać, żeby na koncertach na Stadionie Narodowym być jak najbliżej sceny. W sumie dziwne, że Sonisphere zostało zorganizowane na Narodowym, zamiast, jak zwykle, na lotnisku na Bemowie, bo tam, pomimo klepiska przynajmniej na dźwięk nie można było narzekać. Ale pewnie mieszkańcy okolicznych bloków narzekali na hałas.

Metallica na koncertach to klasa sama w sobie. Jeszcze z zestawem utworów będącym zlepkiem samych hitów tworzy show, którego nie da się zapomnieć. Powiedzmy sobie szczerze, odegranie całego Czarnego Albumu od tyłu przez pierwsze pół godziny było rozrywką dla koneserów. Zestaw „By Request” nie pozostawiał obojętnym ani na chwilę. Panowie, którzy chyba właśnie przekraczają granicę, a którą należy do nich zwracać się per „dziadki” trzymają się świetnie i zapewniają taką rozrywkę, że od razu po wyjściu ze Stadionu człowiek zaczyna odliczać czas do następnego widowiska. Mam nadzieję, że tym razem z pełną pirotechniką. Dziadki, a grali prawie dwie i pół godziny! Szacuneczek.

Metallica Setlist Sonisphere Poland 2014 2014, Metallica by Request