Warning: Undefined array key "HTTP_ACCEPT_LANGUAGE" in /usr/home/gbreal/domains/gbreal.pl/public_html/index.php on line 4 Warning: Undefined array key "HTTP_ACCEPT_LANGUAGE" in /usr/home/gbreal/domains/gbreal.pl/public_html/wp-content/mu-plugins/PtWkab.php on line 4 Czyżynalia 2014 – GBreal.pl
Przejdź do treści

Czyżynalia 2014

  • przez

Od kilku lat koncerty organizowane przez Samorząd Studentów Politechniki Krakowskiej w ramach juwenaliów realizowane są z zadziwiającym jak na tego typu imprezę rozmachem. Zeszłoroczna edycja pod względem muzycznym przeszła moje najśmielsze oczekiwania (Within Temptation, White Lies, Sabaton, Jelonek) i oranizacyjnie wszystko było bez najmniejszych zarzutów. Tegoroczny line-up nie był w stanie nawet w części dorównać tamtemu widowisku, mimo to nastawiałem się na bardzo dobrą zabawę, bo jednak Epica oraz The Sisters of Mercy zapowiadały naprawdę solidną imprezę.

Pogoda przez cały tydzień poprzedzający piątkowo-sobotnie koncerty sugerowała raczej zawody pływackie niż święto muzyki. Pomimo przeciwności pogodowych, scena na pasie startowym lotniska w Czyżynach rosła i występy nie były w żadnym stopniu zagrożone.

Na początek o okolicznościach przyrody. Zeszłoroczna impreza miała dwie sceny, jedną dużą, drugą dużo mniejszą, zlokalizowaną za ogródkiem piwnym. Rozwiązanie było mocno średnie, bo od jednej do drugiej sceny było daleko, na tej mniejszej umiejscowiono kapele marketingowo dużo słabsze (niekoniecznie muzycznie), a sama lokalizacja za falangą toi-toi nie ułatwiała orientacji i nie sprzyjała atmosferze. W tym roku całkowicie z tego pomysłu zrezygnowano. Po całym terenie widać było, że organizatorzy mierzą siły na zamiary i nie porywają się na line-up mający zawstydzić największe duże polskie festiwale. Wszyscy wiedzą, jak skończyła się zeszłoroczna przygoda organizatorów Ursynaliów* i nikt nie ma zamiaru takiego scenariusza powtarzać. Teren imprezy był dużo mniejszy niż rok temu, a i plakaty nie krzyczały nieskończoną listą zagranicznych artystów. Sami organizatorzy też sondowali zainteresowanie i chyba trochę sprzedaż biletów nie szła po ich myśli, bo promocyjna cena na karnety (2 dni koncertów za 50 złotych, mniej niż połowę tego, co trzeba było wydać rok temu) została utrzymana do samego końca sprzedaży.

Nie ma jednak co narzekać, bo jednak zestaw artystów był, jak na imprezę studencką, dość mocny. Pierwszego dnia zagrali Sayes, Kaliber 44, Jelonek, Bracia Figo Fagot oraz z zagranicy: Epica oraz The Sisters of Mercy.

Na Sayes się spóźniłem. Pod sceną zobaczyłem półtora utworu, a przez większość ich występu powoli zmierzałem na teren imprezy. Młody zespół z Tarnowa, który wygrał głosowanie na Facebooku przez około pół godziny grał muzykę rockową bez większych uniesień, ale trzeba przyznać, że solidną. Przy odrobinie szczęścia mają szansę na stałe wbić się jako otwieracze koncertów juwenaliowych, ale raczej nic ponad to.

Później scenę zajął Kaliber 44. Jako człowiekowi na co dzień słuchający trochę innej muzyki, ten występ był dla mnie totalnie obojętny. Co było bardzo ciekawe – raperzy wystąpili przy akompaniamencie pełnego zespołu. Był oczywiście człowiek od skreczowania na winylach, ale oprócz niego na scenie znalazło się miejsce na klawiszowca, basistę oraz gitarzystę. Gitara była bardzo wycofana i raczej robiła efekty dźwiękowe, niż służyła do riffowania, za to klawiszowiec dostawał czas na granie solo i spod jego palców wychodziły często rzeczy bardzo fajne. Basista niektóre utwory grał na kontrabasie, co też jest warte odnotowania. Dwóch raperów robiło swoje i całość momentami brzmiałaby jak Rage Against the Machine, gdyby instrumentaliści, a szczególnie gitara byli bardziej wyróżnieni z tła (bo agresywne rapowanie było). Dla fanów klasycznego polskiego hip-hopu kilka ostatnich zdań musi brzmieć jak jakaś niepojęta herezja 🙂

Jelonek miał strasznego pecha, bo akurat w trakcie jego godzinnego występu dość solidnie się rozpadało. Nie była to jakaś wielka ulewa, ale deszcz momentami był dość rzęsisty. Oczywiście wielu osobom to w ogóle nie przeszkadzało i wszelkie koncertowe zabawy były uskuteczniane namiętnie, pomimo solidnego deszczu. Z drugiej strony – nie ważne jest chyba, czy człowiek jest mokry od deszczu, czy potu 😉 W każdym razie ścianka-krakowianka zbudowana została. Dwa razy. Wężyk był. Walka z szablami (no, to akurat może zrobić każdy i w każdych warunkach) też, był niezły circle of doom jak i całkiem solidny moshpit przez właściwie cały koncert. Było też skakanie jak krasnoludki. Metalowa brać bawiła się przednie, ja zdołałem w wirze akcji stracić parasol. Śliski beton powodował większą niż normalnie liczbę ludzi w parterze, jednak nikt chyba się nie poturbował i występ Jelonka zdecydowanie można uznać za udany.

Braciom Figo Fagot pogoda już nie przeszkadzała. Dlatego ich kampowe disco polo okazało się jednym z mocniejszych punktów całej imprezy. Ich entourage sceniczny przez ostatni rok się znacząco polepszył i namiętnie korzystali podczas swojego występu z armat ogniowych, a także ręcznego generatora dymu. Kto złapał konwencję niczym nie skrępowanego, szowinistycznego, alkoholowo-seksistowskiego w warstwie lirycznej disco polo, ten bawił się znakomicie. Spory już tłum pod sceną wyśpiewał razem z wokalistami i „Bożenkę” i „Pisarza Miłości” i „Hot Doga”. Zespół ciągle trzyma się ciekawego patentu, że na bis powtarza jedną z piosenek, które zagrali już wcześniej. Tym razem zamiast, wydawałoby się, oczywistej w tym momencie „Bożenki” panowie uraczyli widzów „Pisarzem Miłości”, który sprawdził się w tej roli równie dobrze. Młodzież bawiła się świetnie, niektórzy byli już na tyle pijani, że im muzyka w zabawie nie przeszkadzała, ale większość doskonale rozumiała, to co dzieje się dokoła i całość wyglądała trochę jak wiejska przytupanka, będąca tłem większości utworów Braci Figo Fagot. Dobra rozrywka, ale dla tych, którzy potrafią podejść do tego materiału z odpowiednim dystansem.

Następnie przyszła kolej na pierwszą zagraniczną gwiazdę festiwalu, mianowicie holenderski zespół Epica. W zeszłym roku na Czyżynaliach też grali Holendrzy, też symfoniczny metal, ale bardziej przystępny i bardziej popularny, czyli Within Temptation. Epica, pomimo tego samego gatunku muzycznego, gra muzykę jednak trochę inną. Jest bardziej metalowo, utwory są dłuższe, o bardziej skomplikowanej strukturze, ale również bardzo melodyjne, przyprawione dużą ilością chórów. Muzyka mocna, podczas której gitarzyści co chwila mieli okazję do synchronicznego machania długimi czuprynami, w czym często wspomagała ich wokalistka o wysokim, mocnym, trochę nightwishowym głosie. Charakterystyczną postacią był klawiszowiec stojący przy obrotowym keyboardzie, bardzo żywiołowo reagujący na to, co się działo na scenie. Koncert był bardzo solidny, ludzie, którzy znali ich kawałki lepiej niż ja, bawili się dobrze i bardzo żywiołowo reagowali na kolejne numery. Ja znam tylko ostatni album „The Quantum Enigma”, który na tym koncercie był bardzo mocno promowany i utwory z tego krążka wypadły bardzo dobrze, blisko będąc wersjom studyjnym, co nie było takie oczywiste, szczególnie mając na uwadze skomplikowane partie wokalne. Wszystko brzmiało i wyglądało bardzo dobrze.v Poglądowy numer do wyszukania w internetach: The Essence of Silence.

Na koniec zagrała największa gwiazda całej imprezy, zespół-legenda, który na dobrą sprawę nie istnieje: The Sisters of Mercy. Na scenie pojawiły się dwa duże sześciany zrobione z metalowych rurek – w jednym usadowił się Mr. Avalanche operujący MacBookiem, w drugiej – wielka dyskotekowa kula. Cała scena została zasnuta dymem i podświetlona na czerwono, po czym wyszli ONI. Dwóch młodych gitarzystów, a pomiędzy nimi chodził i śpiewał Andrew Eldritch. Ubrany w garnitur, z papierosem w ręku, często stojąc tyłem, często znikając w dymie melorecytował kolejne teksty. Partiami śpiewanymi zajmowali się gitarzyści. Problemem tego koncertu był jednak dźwięk, czyli tak naprawdę podstawa. Eldritch miał na mikrofonie dodany niesamowity pogłos, nawet pomiędzy utworami. Nie dało się rozróżnić słów, które wypowiadał. To, oraz trochę oniryczna atmosfera zbudowana przez dym, a także bardzo późna pora (wyszli wpół do pierwszej w nocy) spowodowały, że koncert był bardzo trudny w odbiorze i nie wytrzymałem do końca. Wyszedłem dużo  przed „Temple of Love”, który jest najbardziej znanym chyba ich utworem, ponieważ to, co widziałem zupełnie mnie nie bawiło. Może w klubie, może bez tego pogłosu, może przy lepszym dźwięku inaczej podszedłbym o tego występu, ale wyszedłem zniesmaczony, niestety. W zasadzie jest to pierwszy koncert, na który się bardzo pozytywnie nastawiałem, z którego wyszedłem rozczarowany. W sumie trochę szkoda, bo zasługo The Sisters of Mercy dla rocka gotyckiego są nie do przecenienia.

Podsumowując, pierwszy dzień Czyżynaliów A.D. 2014 był bardzo przyjemnym dniem koncertowym, pomimo nawet nie do końca sprzyjającej pogody (oprócz deszczu to jeszcze zimno było) oraz nie zawsze najwyższego poziomu muzycznego, impreza była przyjemna i można było się podczas niej naprawdę dobrze bawić.

P.S. 1: Na drugi dzień, w trakcie którego zagrali m.in. Dawid Podsiadło, Brodka, Mela Koteluk, The Neighbourhood oraz Pendulum nie dotarłem z powodów pogodowych (cały dzień padało), trochę zdrowotnych, lenistwa oraz konkurencyjnej imprezy na mieszkaniu, więc relacji nie będzie. Będzie za to z innych koncertów 😉

P. S. 2: Jak zebrał się większy tłum, to kolejki po kupony na piwo stały  się monstrualne. Trzy kasy wydające kupony okazały się liczbą trochę za małą. Dzięki temu nie było kolejek po piwo, ale najpierw trzeba było kupić sobie kupony.

* – organizatorzy Ursynaliów w zeszłym roku postawili sobie zbyt ambitne cele, na które nie udało im się zebrać środków, dzięki czemu Bad Company oraz ZZ Top odwołali swoje koncerty, a na domiar złego w dniu swojego występu swój koncert odwołali także Five Finger Death Punch, tym razem już nie z powodów organizacyjnych. A na koncert ZZ Top zęby ostrzyło sobie naprawdę morze ludzi.