Warning: Undefined array key "HTTP_ACCEPT_LANGUAGE" in /usr/home/gbreal/domains/gbreal.pl/public_html/index.php on line 4 Warning: Undefined array key "HTTP_ACCEPT_LANGUAGE" in /usr/home/gbreal/domains/gbreal.pl/public_html/wp-content/mu-plugins/PtWkab.php on line 4 Light only shines for those who share. Orange Warsaw Festival 2015, dzień 3. – GBreal.pl
Przejdź do treści

Light only shines for those who share. Orange Warsaw Festival 2015, dzień 3.

  • przez

Orange Warsaw Festival w tym roku miał dziwną formułę. Line-up wyglądał tak, jakby szykowali zestaw co najmniej dorównujący ubiegłorocznemu, ale po drodze coś nie wyszło. Już sam fakt, że na plakacie trzydniowego festiwalu tylko jeden zespół napisany był dużą czcionką był zastanawiający. I właśnie na występ tego jednego zespołu jechałem. Pozostali artyści rozpisani na niedzielę interesowali mnie średnio, ale na Muse się nastawiałem bardzo mocno.

Zanim Muse wyszli na scenę, aby promować „Drones„, przewinęło się przez te kilka godzin parę naprawdę interesujących kapel. Na Birth of Joy się trochę spóźniłem, a w zasadzie to załapałem się na dwie czy trzy piosenki. Jak na zespół rozpoczynający festiwalowy wieczór było całkiem nieźle, ale retro rocka z okolic Deep Purple i Led Zeppelin lepiej grają choćby Wolfmother. Ale źle nie było. Później przeszedłem pod namiot, aby zobaczyć Kadebostany. Już sam wystrój sceny przykuwał uwagę – biała płachta, a przed nią skrzyżowane dwie flagi, które w trakcie koncertu okazały się małymi ekranami dla projektorów. Pięcioosobowy zespół gra muzykę elektroniczną z melodyjnymi liniami wokalu poprzetykanymi rapem i rzadkimi wrzaskami. Wyróżnia ich dwóch facetów ubranych jak członkowie orkiestry górniczej – jeden z nich gra na saksofonie, a drugi na puzonie. W repertuarze mają bardzo ciekawy cover „Crazy in LoveBeyonce, który, jak mi YouTube podpowiada, został użyty na ścieżce dźwiękowej „Pięćdziesięciu Twarzy Greya”.

O ile koncert Kadebostany można z czystym sumieniem nazwać dobrym, tak Metronomy mnie zachwycili. Gdybym przesłuchał ich studyjnych albumów wcześniej, to bym machnął ręką i poszedł słuchać Bokki. Na szczęście poszedłem na świeżo i zostałem totalnie zauroczony dziwacznym popem stylizowanym na lata 80-te. Ich muzyka to połączenie ostatniej płyty Daft Punk ze ścieżką dźwiękową do drugiego sezonu Danger 5. Wersja studyjna nie robi na mnie aż takiego wrażenia, ale na koncertach dochodzi mocniej zarysowana perkusja i psychodeliczne układy choreograficzne i jest wybitnie. Do tego cała piątka w jednakowych garniturach, zmieniająca się co chwila przy instrumentach. Raz główny motyw odgrywają klawisze, raz gitara akustyczna,raz jest to rytm automatu perkusyjnego a znowu innym razem całą piosenkę prowadzi szalony czarnoskóry basista. So much wows.

Początek występu Bastille sobie darowałem, a jak już zacząłem słuchać, to wcale nie zachwyciło mnie tak, jak dziki tłum fanów kapeli, którzy oszaleli na ich punkcie (ja szalałem na Muse, więc pretensji nie mam :P). Taki sobie pop rock, ale może się wciągnę w przyszłości.

 

Przed festiwalem, oznaczając sobie zespoły „do obejrzenia” jako drugi najważniejszy punkt programu wytypowałem amerykańskich nowoczesnych metalowców z Asking Alexandria, ale na ich koncert pod namiotem nie dotarłem. Wolałem podczas koncertu Incubus na głównej scenie trzymać sobie miejsce w miarę blisko sceny na Muse. Sam Incubus średnio mi podszedł w wersji studyjnej, ale na koncercie było całkiem przyjemnie. Trochę gruunge’owo (a ja za grungem nie przepadam), trochę numetalowo (skrecze) i melodyjnie.

Dziesięć minut po planowanym rozpoczęciu, o 22:40, na ekranie pojawił się sierżant, mówiący, że „your ass belongs to me now” i się zaczęło. Od „Psycho„, który na rozpoczęcie koncertu sprawdził się perfekcyjnie. Następnie „Supermassive Black Hole” i już było wiadomo, że cały koncert będzie co najmniej bardzo dobry. Ewentualnie mogli przekombinować setlistę. Byli tego blisko, bo jako trzeci zagrali „The Handler” – drugi raz w ogóle, a debiut na żywo ta piosenka zaliczyła dzień wcześniej. Mnie nie zachwyciło – ten początek nie sprawdzi się na koncertach. Końcówka już prędzej. Za to „Dead Inside” bardzo na plus. Bardzo. Na chwilę wytchnienia pozwolił najpierw instrumentalny „Munich Jam„, a później „Madness„. Na tą trasę w ramach ciekawostki załapał się „Apocalypse Please„, który mnie nie zachwyca – na fortepian z „Absolution” to ja wolałbym „Butterflies and Hurricanes„, ale wszystkiego mieć nie można. Świetnym utworem na koncerty, takim, który może na stałe wejść do setlisty Muse i wygryźć z niej „The Resistance” jest „Mercy„. Podczas niego na publiczność poleciały kilogramy konfetti i serpentyn, a nie był to jeszcze koniec imprezy. Jeszcze „Reapers” i „Stockholm Syndrome„, w trakcie którego można było bawić się wielkimi balonami (yay! wróciły balony, których nie było w Łodzi, a które w Krakowie się nie sprawdziły, bo za bardzo wiało).

Wejście na bis przy słowach Kennedy’ego dało mi choć chwilę nadziei na „Defector„, ale końcówka okazała się przewidywalna (czyli bardzo dobra) – „Uprising„, „Starlight” i „Knights of Cydonia„. Poczas dwóch pierwszych potwierdziła się prawda o polskiej publiczności, że klaskać do rytmu to my nie umiemy, ale śpiewanie idzie nam już lepiej („Starlight” zostało wyśpiewane fantastycznie). Na koniec kosmiczni kowboje, Ennio Morricone i jeden z najlepszych riffów XXI wieku i po półtorej godzinie od rozpoczęcia koncert się zakończył.

Można trochę narzekać na fakt, że barierki były strasznie daleko od sceny, że wszędzie duże kolejki, ale to jest festiwalowy standard. Najważniejsze, że Muse dali bardzo solidny koncert – bez fajerwerków, bez cudowania, ale ze świetną setlistą (tylko dwa utwory bym wymienił, ale i tak nie były złe. Mając jednak świadomość, że zamiast „The Handler” można było dostać „New Born„… Pozostałe wybory zespołu – w punkt) – bardzo mocną, rockową, z niewielką ilością ballad (udało się uniknąć „Animals„). Ja jestem ukontentowany.

Muse Setlist Orange Warsaw Festival 2015 2015, Drones