Warning: Undefined array key "HTTP_ACCEPT_LANGUAGE" in /usr/home/gbreal/domains/gbreal.pl/public_html/index.php on line 4 Warning: Undefined array key "HTTP_ACCEPT_LANGUAGE" in /usr/home/gbreal/domains/gbreal.pl/public_html/wp-content/mu-plugins/PtWkab.php on line 4 Ray Wilson plays Genesis Klassik, Filharmonia Krakowska, 8.02.2015 – GBreal.pl
Przejdź do treści

Ray Wilson plays Genesis Klassik, Filharmonia Krakowska, 8.02.2015

  • przez

Koncert, pomimo „Klassik” w nazwie, jednak rockowy, choć sala krakowskiej filharmonii początkowo mogłaby sugerować co innego. Rzut okiem na scenę rozwiewał jednak wszelkie wątpliwości – orkiestry symfonicznej nie należało się spodziewać. Wśród publiczności widoczna była jednak pewna niejednorodność – z jednej strony koncert w końcu rockowy, więc rozsądnym atrybutem wydawałaby się jeansowa katana i pas z ćwiekami. Z drugiej to jednak filharmonia, więc trzeba wcisnąć się w garnitur. każdym razie na widowni znaleźli się i tacy i tacy. Niemniej jednak najważniejsza była muzyka.

Genesis Klassik to dość ciekawy projekt, głównie koncertowy. Mózgiem całej operacji jest Ray Wilson, Szkot mieszkający w Polsce, który najbardziej znany jest z krótkiego epizodu w kapeli Genesis. Jeżeli nie kojarzycie, to nic nie szkodzi. Mniej więcej tak bardzo Ray jest znany. Z wokalistów Genesis to Phil Collins i Peter Gabriel karierę zrobili jakby większą. Wracając do Raya – projekt polega na odgrywaniu starych utworów Genesis, a także pojedynczych utworów z dorobku samego Wilsona. „Klassik” w tym całym projekcie oznacza zazwyczaj kwartet smyczkowy oraz saksofonistę, jednak w Krakowie całe to mniej rockowe instrumentarium zostało ograniczone do skrzypaczki oraz saksofonisty, który sięgał także po flet i klarnet.

Zaczęli z grubej rury, to znaczy od bardzo znanego utworu „No Son of Mine„. W sumie wolałbym inny początek, bo jeszcze dźwiękowiec szukał odpowiedniego ustawienia i wokal był trochę przytłumiony. Na szczęście wszystkie problemy z dźwiękiem znikły w okolicach trzeciego utworu, a później ten sam dźwiękowiec zaczął się bawić, aby w każdym utworze było słychać to, co najważniejsze. Raz uwypuklony był wokal, innym razem skrzypce, a jeszcze innym – gitara. Niemniej przez cały czas słychać było wszystko bardzo dobrze i do brzmienia nie można się absolutnie przyczepić.

Dość zaskakujące było oszczędne dawkowanie anegdot pomiędzy utworami. Ostatnią moją wizytę na koncercie Raya wspominam bardzo dobrze także za świetne, trochę autoironiczne opowieści okraszone dużą dawką brytyjskiego humoru. Tutaj z dłuższych opowieści wyróżniały się tylko dwie, o Dalajlamie wizytującym kolegę Raya w Edynburgu oraz już nie taka wesoła, o genezie powstania utworu „Another Day„, która kompletnie zmieniła mój odbiór tej piosenki – na płycie „20 Years and More” brzmi ona bardzo wesoło, ale taka nie jest (tak to jest, jak się człowiek w słowa specjalnie nie wsłuchuje). Anegdot było mało, a jak były to dość krótkie, ale po koncercie zrozumiałem powód takiego zachowania Raya. Spodziewałem się dwóch godzin materiału. Całość trwała jednak dwie godziny i czterdzieści minut. Gdyby dodać do tego jeszcze konferansjerkę, to całość nie zamknęłaby się w trzech godzinach. Ogrom muzyki. Materiał, można powiedzieć, jest syntezą tego, co można usłyszeć na płytach „20 Years and More” oraz „Genesis Klassik Live in Poznań„. Oprócz sztandarowych dokonań Genesis, takich jak „Carpet Crawlers„, „No Son of Mine„, „Mama„, „Land of Confusion” czy „Ripples„, solowych dokonań poszczególnych członków tej kapeli – „Another Day in Paradise” Collinsa, „Solsbury Hill” Gabriela i „Another Cup of Coffee” Mike & The Mechanics zagrał także mnóstwo swoich własnych piosenek. Byłem pewny, że to właśnie z nich zrezygnuje, aby koncert trwał te dwie godziny, ale nie było żadnej taryfy ulgowej i każdy etap muzycznego życia Raya został zaznaczony. Już pod koniec drugiej godziny koncertu, w okolicach „Solsbury Hill” byłem pod wrażeniem, ale także trochę przestraszony, że nie będzie tak wielu fajnych utworów. Obawy okazały się zupełnie nieuzasadnione, a prawdziwe cuda miały dopiero nadejść.

Nie ukrywam, że na koncertach Raya najbardziej czekam na utwory z „Calling All Stations„, czyli jedynej płyty studyjnej Genesis, na której on śpiewał. W krakowskiej filharmonii zabrzmiały „Calling All Stations„, „Congo” oraz „Not About Us„. Troszkę zabrakło mi „Shipwrecked„, ale nie można mieć wszystkiego. Tym bardziej, że najpiękniejsze momenty miały dopiero nadejść.

Po bisie w postaci „Mama” oraz „More Propaganda” zespół już schodził ze sceny, po prawie dwóch i pół godzinach grania, Ray zagadał coś do Alego Fergusona (gitarzysty) i obaj zostali na scenie. Wzięli po akustyku i zaczęli grać. Floydów. „Wish You Were Here„. Śpiewał Ali Ferguson. Cuda. Absolutnie fantastyczny moment, kiedy idziesz na koncert muzyki Genesis i dostajesz gratis Pink Floyd. Później Ray zaśpiewał jeszcze coś, czego nie rozpoznałem, a później zaprosił na scenę swojego brata (drugi gitarzysta kapeli), który wpadł na scenę, wziął Rayowi mikrofon i zaśpiewał (!) „One” U2. Bardzo ekspresyjnie. Bardzo ślicznie. To już był odlot. Fantastyczny moment kapitalnego koncertu.

Warto. Dla tych utworów, dla wykonania. Dla Marcina Kajpera na saksofonie (i okazjonalnie basie, klarnecie i flecie), który kradł show głównemu bohaterowi swoim zachowaniem i luzem. I oczywiście swoją grą. A niespodzianka w posatci akustycznych wydań Pink Floyd oraz U2 była wisienką na torcie ostatecznie potwierdzającą, że na Raya Wilsona zawsze warto się wybrać, bo to rozrywka wysokich lotów. Polecam.