Przejdź do treści

All my friends now try to save me – what a joke. Blackfield.

Aura dookoła optymizmem nie nastraja. Szaro, buro, zimno i ciemno. Niech będzie więc o z jednej strony prześlicznej, z drugiej jednak niesamowicie przygnębiającej muzyce. Izraelsko-brytyjski duet Blackfield.

Wszystko zaczęło się pod koniec XX wieku, gdy Aviv Geffen, gwiazda izraelskiego popu, zaprosił do swojego kraju jeden ze swoich ulubionych zespołów, czyli Porcupine Tree. Przypadli sobie do gustu z liderem Jeżozwierzy, Stevenem Wilsonem, a ich znajomość przerodziła się w początkowo jednorazowy projekt, który rozrósł się aż do czterech albumów.

blackfield

Nie do końca było wiadomo co może wyniknąć ze współpracy pomiędzy ambitnym brytyjskim muzykiem, który na płyty wrzuca półgodzinne kompozycje a wypełniającym stadiony, politycznie zaangażowanym rockmanem, piszącym bardzo melancholijną muzykę. Okazało się, że powstały duet stworzył proste piosenki, w których nie brak jednak gitarowych solówek i innych ciekawszych pomysłów. Część utworów to przetłumaczone i niekiedy bardzo mocno przearanżowane piosenki Aviva Geffena, część to kompozycje nowe, przyniesione zarówno przez Stevena, jak i Aviva. Wszystkie jednak mają bardzo prostą strukturę zwrotka-refren-zwrotka-refren-solo-refren, trwają między dwie i pół do pięciu minut i z powodzeniem znalazłyby swoje miejsce na antenie RMF czy Radia Zet. Poniekąd sukces radiowy w Polsce osiągnęli, bo na początku 2008 roku (jak widać nie tylko ja uważam, że zimowa aura idealnie pasuje do Blackfieldu), przez kilkanaście tygodni utwór „The End of the World” utrzymywał się w czołówce listy przebojów radiowej Trójki, a przez cztery tygodnie był liderem zestawienia. Z resztą „The End of the World” jest najlepszym, co Blackfield nagrał. Niemniej na uwagę zasługują większą.

Za teksty w większości przypadków odpowiada Aviv Geffen i są to rzeczy niesamowicie smutne, przepełnione goryczą, żalem i rozpaczą. Czasem nawet do przesady patetycznie opowiadające o samotności, zdradzie, smutnym dzieciństwie lub po prostu o nieszczęśliwej miłości. Podczas słuchania to ja bym sugerował wszelkie ostre przedmioty od siebie odsunąć, bo słabsze umysły mogą nie wytrzymać i z rozpaczy może dojść do samookaleczeń. 😉 Oczywiście przesadzam, ale są to rzeczy pokroju „One thousand people smile / They’re smiling at me / But I wanna die in this moment” czy „No one cares, About that fucking pretty face you have, / It means nothing much this life / So find the highest cliff and dive„, więc ludzie, których boli życie, mogą czerpać hasła na transparenty jak z niekończącej się krynicy smutku i rozpaczy.

blackfield3

Z tych czterech płyt, które wydali, nazwanych numerkami: „Blackfield„, „Blackfield II„, „Blackfield IV” oraz, dla niepoznaki, „Welcome to My DNA” (która była trzecia z kolei) dwie pierwsze są fantastyczne. W zasadzie w gatunku sentymentalnego pop-rocka jest to absolutny top. Ja szczególnie upodobałem sobie płytę numer dwa, ze względu na „The End of the World„, ale tak na prawdę to ona nie ma słabszych momentów, mimo, że teksty są tam najbardziej emocjonalne i chwilami zbyt patetyczne. Od początku do końca same fantastyczne utwory. Pierwsza płyta niewiele z resztą jej ustępuje – utwory takie jak „Cloudy Now„, „Hello” czy „Blackfield” są równie dobre, jak najlepsze z „dwójki”.

W późniejszym okresie działalności zespołu Steven Wilson zaczął się powoli wycofywać i miał coraz mniejszy wkład w tworzenie kompozycji na czym niestety one bardzo ucierpiały. Utwory stały się dziwnie niedokończone („Glass House” na przykład) i zamiast kulminacji, po prostu się urywają. Nadal jednak są to albumy dobre, zawierające perełki (niestety, nie wypełnione nimi po brzegi, a tylko je zawierające), takie jak „Jupiter„, „Blood” czy „Rising of the Tide„. Z drugiej strony na „Welcome to My DNA” jest potworek o nazwie „Go to Hell„, który polega na mantrowaniu przez trzy minuty sloganów „Fuck you all”, „I don’t care” oraz „Go to hell”. Ja rozumiem historię tego utworu (Aviv bardzo się nie lubi ze swoim ojcem, a ta piosenka jest jego specyficznym wyznaniem miłości), ale nie przesadzajmy z uproszczeniami.

Zespół ostatnio został w stu procentach oddany pod władania Aviva i tak na prawdę nie wiadomo jaka będzie jego przyszłość. Z jednej strony jest już zbudowana marka Blackfield, z drugiej Aviv z powodzeniem mógłby z tym materiałem oraz innymi swoimi piosenkami podróżować po świcie pod swoim nazwiskiem. Niemniej jednak to, co pozostało po tym składzie jest bardzo dobre i szkoda, żeby miało zostać odłożone ad acta, aż Stevenowi nie wróci ochota na prostsze granie.

Jakie utwory poleciłbym najbardziej?

The End of the World

Cloudy Now

The Hole in Me

Where is My Love

Epidemic

Some Day

Na długie jesienne i zimowe wieczory dla mnie jak znalazł. Muzyka niby prosta, ale niebanalna. Prześliczne, zapadające w pamięć melodie. I po mojemu to te utwory są zbyt dobre, aby były tak mało znane.