Przejdź do treści

I will love you more than I’ll ever show. Steven Wilson – Hand. Cannot. Erase.

Każdy chyba ma takiego artystę, do którego dzieł stosunek ma właściwie bezkrytyczny. Ja od ładnych kilku lat takie podejście mam do większości dzieł Stevena Wilsona, niegdyś siły sprawczej kapeli Porcupine Tree, obecnie prężnie rozwijającego projekt sygnowany tylko własnym nazwiskiem. Na początku marca do sklepów trafiła jego najnowsza płyta zatytułowana „Hand. Cannot. Erase.„. I pomimo większych i mniejszych wad, bardzo mnie ta muzyka cieszy.

Steven_Wilson_Hand_Cannot_Erase_cover

Za większością dzieł Wilsona stoi jakiś większy koncept. „Hand. Cannot. Erase.” opowiada historię młodej kobiety z wielkiego miasta, która w pewnym momencie znika i nikt tego nie zauważa. Pomysł oparty jest na prawdziwej historii Joyce Carol Vincent, która Otrzymała mieszkanie socjalne w Londynie na początku 2003 roku i najprawdopodobniej kilka miesięcy później zmarła w tym mieszkaniu. Nikt nie zauważył, że jej nie ma i dopiero trzy lata później do tego mieszkania wkroczyła policja, znajdując ciało Joyce, które już sobie trochę poleżało. Tej historii poświęcono film dokumentalny „Dreams of a Life” z 2011 roku.
Hand. Cannot. Erase.” nie jest jednak poświęcona temu konkretnemu przypadkowi, a jedynie zainspirowana prawdziwymi wydarzeniami. Jest to opowieść o całym życiu dziewczyny, później dorosłej kobiety, która cały czas żyje w poczuciu pewnej alienacji od świata. Muzyka wspomagana jest dodatkowo blogiem pisanym przez bohaterkę opowieści (http://handcannoterase.com/) a także specjalną, czteropłytową edycją specjalną albumu, wydaną w formie dużej książki-albumu, zawierającej także dodatkowe materiały, stylizowane m.in. na notatnik małej dziewczynki, pamiętnik, czy bilety na spektakle. Całość ma ułatwić jak najpełniejsze wsiąknięcie w opowiadaną historię.

Muzyka jednak broni się sama.

hce-city

Tak na prawdę początek płyty doskonale pokazuje całość. Można sobie z resztą pierwszych dwóch utworów – introdukcji o nazwie „First Regret” oraz pierwszego pełnoprawnego utworu – „3 Years Older” posłuchać na SoundCloudzie artysty (lub poniżej) i samemu wyrobić sobie zdanie. W zasadzie w tych 12 minutach jest wszystko, co później Steven rozwija przez całe 66 minut muzyki.

O ile delikatne, ambientowo-elektroniczne intro nic jeszcze nie mówi, tak „3 Years Older” jest całym albumem w pigułce. Są tu i niespodziewane wybuchy ściany dźwięku (znak firmowy Wilsona), są gitarowe i klawiszowe popisy instrumentalne, jest śpiew, świetne melodie i ciągła niepewność, gdzie ten utwór wyewoluuje muzycznie. Zaczyna się gitarą i rytmem niesamowicie przypominającym zespół Rush, a pod koniec partie klawiszy są jakby żywcem wyjęte z najbardziej klasycznych albumów Yes. A całość doskonale wpisuje się w estetykę ostatnich dokonań Wilsona. Nie jest to muzyka aż tak zrzynająca z King Crimson, jak to było na dwóch poprzednich albumach, ale klimat ciągle jest ten sam.

Tym razem Steven Wilson, mistrz zapożyczeń, najwięcej czerpie z własnego dorobku. W końcu przeprosił się z gitarowymi solówkami, jakie potrafił wycinać na początku kariery (aczkolwiek space rocka tutaj nie ma). Momentami, gdy jego dłoń wpadnie w rezonans, przypominają się czasy jeżozwierzowego, metalowego wręcz „Deadwinga„. „Ancestral” z kolei mógłby z powodzeniem znaleźć się na poprzedniej płycie Stevena („The Raven that Refused to Sing„) i wpisałaby się w jej klimat niepokoju i grozy perfekcyjnie, a to dzięki fletowi, który na tym albumie gościem jest rzadkim. „Regret #9” i „Hand Cannot Erase” z kolei zawierają blackfieldowe, wręcz popowe fragmenty, które odpowiednio wypromowane, mogłyby na dłużej zagrzać miejsce na trójkowej liście przebojów. Są też malutkie detale do odkrycia przez fanów. „Regret #9” zaczyna się od deklamowania cyfr, bardzo podobnego do tego z końcówki „Even Less” (skądinąd wybitnego utworu).

steven-2k15

Oczywiście oprócz recyklingu własnej twórczości jest też ogrom nawiązań do całego rocka. O Rush i Yes wspomniałem. Ale „Happy Returns” brzmi jak U2, „Perfect Life„, w części śpiewanej, jak Archive, a kulminacja „Ancestral” podchodzi nawet pod Dream Theater. I nie jest to jednak wadą płyty. Przeciwnie – całość nie dość, że trzyma się kupy i pomimo ogromu wzorców i nawiązań jest niesamowicie spójna i daje niesamowitą radość podczas słuchania.

Niektóre fragmenty bardzo dużo zyskują, gdy słucha się ich nie jako pojedynczych utworów, jale w trakcie słuchania całego albumu – wybuchy w „Hand Cannot Erase” w pojedynkę drażnią, ale stają się idealną kontynuacją „3 Years Older„. „Home Invasion” z „Regret #9” tworzą dużo spójniejszą całość, niż będący jednym utworem „Ancestral„.

Wszystko jest perfekcyjnie nagrane. Słychać absolutnie wszystko. Każdy detal, każdy ozdobnik, każdą przeszkadzajkę. Te solówki gitarowe… tak właśnie mają brzmieć progresywne sola gitarowe. Te mellotrony wszystkie, ten flet. Ach. Na razie słucham „tylko w stereo”, ale nie mogę się doczekać, aż wersja z DVD z dźwiękiem przestrzennym trafi w końcu w moje ręce, bo jest ogromny potencjał na jedną z najlepiej brzmiących płyt w 5.1 w ogóle. (na razie liderem jest „In the Court of the Crimson King„, którego miksem przestrzennym też zajmował się Steven Wilson).

tumblr_hce

Wymieniłem chyba same wady tej płyty. Że recykling, że ciągłe nawiązania do innej muzyki, że to już wszystko było po wielokroć, a rock, jakby nie było, progresywny. Ale ta muzyka wciąga. Słucha się tego znakomicie. Melodie wpadają w ucho i momentami aż szkoda, że marnują się na artystę, który zapełnia w Polsce co najwyżej salę ICE Kraków, bo refren „Hand Cannot Erase” powinien śpiewać Stadion Narodowy.

Ale dzięki temu, że to wszystko już było, to dla mnie jest to najlepszy album, aby zacząć poznawać muzykę Stevena Wilsona. Zawiera wszystko, co ten człowiek do tej pory stworzył, okraszone fantastycznymi melodiami i kompleksowo potraktowanym konceptem. Nie ma przytłaczających „długasów” trwających pół godziny. Są utwory, które można od razu ogarnąć, ale wystarczająco wielowymiarowe, aby poczuć ducha progrocka. Są też rzeczy dla Wilsona nowe – wykorzystanie chóru chłopięcego, czy zaproszenie wokalistki do zaśpiewania niektórych fragmentów.

Najlepiej słuchać w całości, pomimo, że muzycznie ciągłości aż tak bardzo nie ma, ale jakbym miał coś wykroić, to polecam szczególnie „Ancestral„, „Regret #9” i „Hand Cannot Erase„. No i jeszcze ”   „.

Ode mnie solidne 8, może nawet 9.